Czym zajmowałaś się przed rozpoczęciem pracy w IT?
Wcześniej zajmowałam się pracą naukową. Robiłam doktorat związany z biomateriałami na Politechnice Warszawskiej na Wydziale Inżynierii Materiałowej. Główną tematyką mojej pracy była modyfikacja powierzchni stopu z pamięcią kształtu NiTi w aspekcie zastosowań na implanty kardiologiczne. Niedługo po obronie doktoratu urodziła się moja druga córka i miałam naturalną przerwę związaną z macierzyństwem. Właśnie wtedy wpadłam na pomysł, żeby wejść do świata Data Science. Wiedziałam, że ta dziedzina jest bardzo perspektywiczna i ma duży potencjał rozwojowy. Brakowało mi jednak narzędzi, które pozwoliłyby mi na sprawne poruszanie się w tym obszarze. Dlatego zdecydowałam się na kurs Data Science w Future Collars.
Czy wcześniejsze doświadczenie zawodowe pomogło Ci w lepiej odnaleźć się na stanowisku Data Scientist?
Pracuję przy projekcie, który ma charakter badawczo-rozwojowy, dlatego zaplecze naukowe pomaga mi w wykonywaniu moich zadań. Praca naukowa w ogólności polega na zbieraniu i analizowaniu danych oraz wyciąganiu z nich wniosków i to robiłam od dawna w różnym wydaniu. W tym kontekście mogę powiedzieć, że w obecnej pracy bazuję na poprzednim doświadczeniu, używam jednak zupełnie nowych narzędzi i technologii, których wcześniej nie znałam, chociaż wiedziałam, że istnieją i mają ogromny potencjał.
Jak wspominasz naukę na kursie?
Uczestnictwo w kursie było dla mnie przyjemnością. Wspominam go jako wartościowy czas, bo bardzo lubię uczyć się nowych rzeczy. Materiał był ustrukturyzowany i robiliśmy zadania, które motywowały do systematycznej pracy. Kurs Data Science trwał ponad 3 miesiące, a ilość materiału do przyswojenia i jego trudność rosły z czasem. Pod koniec bootcampu, kiedy przygotowywaliśmy projekt zaliczeniowy, naprawdę było co robić. Siedząc nad jakimś zagadnieniem, zdarzało mi się zapomnieć o pójściu spać o właściwej porze i dostawać upomnienie od męża ;) Ale to jest dla mnie pewien wyznacznik – jeśli jest późno w nocy, a ja zamiast zmęczenia czuję satysfakcję, że coś udało mi się rozwiązać, to znaczy, że to mi się podoba. Od momentu pierwszych zadań analitycznych podczas kursu poczułam, że Data Science zostanie ze mną na dłużej.
Czy w trakcie kursu uzupełniałaś wiedzę np. czytając książki, blogi lub korzystając z innych materiałów?
Tak i do dzisiaj to robię. Mentor na kursie wskazywał nam źródła, po które warto sięgnąć, żeby pogłębić dany temat. Chyba nie ma dnia, żebym nie wpadła na coś wartościowego do przeczytania. W IT ciągle trzeba się uczyć, rozwijać i śledzić nowe rozwiązania. Mam wrażenie, że nauka to nieodłączny element mojej pracy. Nie ukrywam, że bardzo się z tego cieszę, bo od zawsze miałam ogromny szacunek do wiedzy jako zasobu, a proces zdobywania nowych umiejętności jest dla mnie wartością samą w sobie, niezależnie od tego, czy przełoży się na wejście na nowy szczebel w rozwoju zawodowym. Żyjemy obecnie w świecie, który jest bardzo zorientowany na cel – to dobrze, ale za często zapominamy, że droga też jest celem, a bycie w jakimś procesie rozwojowym może być nawet cenniejsze niż sam jego efekt. Tak to postrzegam, dlatego charakter pracy, gdzie ciągle jest na horyzoncie wiedza do zdobycia, bardzo mi odpowiada. To wspólny mianownik obu ścieżek, które obecnie rozwijam – to, że pytań jest stale więcej niż odpowiedzi, ale dzięki temu można iść do przodu z danym tematem.
Czy kurs wystarczył, by znaleźć pracę jako Data Scientist i poczuć się wystarczająco pewnie w nowych obowiązkach?
Kurs jest pomocy i bardzo z niego skorzystałam, ale nie ma cudów – zaangażowanie i własna inicjatywa są konieczne, jeśli chce się przekuć tę wiedzę w ścieżkę zawodową. W trakcie kilku rozmów o pracę zapytano, co mnie ostatnio zainteresowało, czy czego dowiedziałam się poza kursem oraz poproszono o podzielnie się projektami zrealizowanymi poza nim. Szkolenia mają specyficzny charakter i są dobrą bazą, ale warto mieć również własne projekty rozwiązujące wybrane przez siebie problemy.
Mam wrażenie, że w ciągu ostatnich lat model nauki znacząco się zmienił i zwiększyła się dostępność rzetelnych źródeł wiedzy, dzięki którym można zdobywać nowe umiejętności. Zwłaszcza w IT, bo w tej branży ludzie chętnie dzielą się wiedzą. Ogromną wartością kursu jest nauka w grupie i wsparcie mentora. Można zadać mu każde pytanie i uzyskać wskazówkę od osoby, która jest już zadomowiona w branży i wie, o czym mówi. Sam rytm nauki powoduje, że przyswajanie wiedzy jest łatwiejsze i efektywniejsze. Kurs to fajny początek, dzięki któremu można później lepiej dobrać źródła do dalszych ścieżek rozwoju, być bardziej rozeznanym i wiedzieć, co jest wartościowe, a co można sobie odpuścić. Wierzę, że doświadczenia w naszym życiu mają taką wartość, jaką im sami nadamy. To od nas zależy, czy dany kurs będzie dyplomem do kolekcji, czy początkiem zupełnie nowej przygody.
Co było dla Ciebie najtrudniejsze na drodze do zmiany zawodowej, na kursie lub na początku pracy w IT?
Myślę, że najtrudniejsze było zaakceptowanie własnych ograniczeń. Kiedy skończyłam kurs, było jeszcze wiele tematów, które chciałam zgłębić. Najlepiej jak najszybciej. Gdybym mogła wtedy poświęcić każdy wieczór czy popołudnie na naukę, to na etapie rozpoczęcia poszukiwań pracy mogłabym wiedzieć znacznie więcej i znać więcej technologii. Ale mój kontekst jest taki, że jestem mamą dwóch córek w wieku 5 i 3 lat. To są dzieci, które jeszcze bardzo mnie potrzebują i taki wymiar czasu przeznaczonego na dodatkową naukę był dla mnie nieosiągalny. Trochę mi zajęło, aby to przepracować i dać sobie przyzwolenie na to, że są obszary, które będą dla mnie na razie poza zasięgiem, i że to jest w porządku. Każdy ma jakieś ograniczenia. Dziś mantra, którą wszędzie słyszymy, to “bądź lepszą wersją siebie”. Póki takie hasła nas motywują, to dobrze. Ale ja akurat nie mam problemu z motywacją wewnętrzną i dla mnie wyzwaniem było coś przeciwnego – żeby powiedzieć sobie: “Dziś więcej już nie zrobisz i nic się nie stanie. Jutro też jest dzień”. Chcieć to móc, ale nie, gdy ma się małe dzieci ;) Bywały sytuacje, że opiekę nad nimi przekazywałam mężowi lub babci dosłownie na kilka minut przed rozmową rekrutacyjną. Miałam tylko chwilę, żeby się przygotować i przypomnieć sobie, czy zaraz łączę się z Warszawą, z Monachium czy z Kalifornią i na jakim etapie jest dana rozmowa. Miałam do wyboru albo działać w taki sposób, albo w ogóle. Robiłam więc sporo, ale w ramach tego, co było w moim zasięgu. Z czasem nauczyłam się, i stale się uczę, pewnej łagodności dla siebie samej. Myślę, że to dylematy każdego rodzica, zwłaszcza na etapie nauki czy pracy. Łatwo wpaść w pułapkę, gdy chciałoby się być tak dyspozycyjnym pracownikiem, jak gdyby się nie miało dzieci, i jednocześnie tak zaangażowaną mamą, jak gdyby nie miało się pracy zawodowej – ale to nie prowadzi do niczego dobrego – co najwyżej do krainy wiecznych wyrzutów sumienia. Można nauczyć się wybierać, ustalić priorytety, a czasem powiedzieć czemuś „nie”, żeby móc powiedzieć „tak” czemuś innemu.
A Tobie udało się polubić z własnymi ograniczeniami?
Tak, choć jak już wspomniałam, to był proces. Z jednej strony ich akceptacja była dla mnie na początku trudna, z drugiej strony przekułam je na autentyczność w rozmowach rekrutacyjnych. Grałam w otwarte karty i na każdej rozmowie przyznawałam, że potrzebuję prawdopodobnie więcej elastyczności niż ktoś, kto nie ma małych dzieci. Ani razu nie spotkałam się z negatywną reakcją. Kiedyś myślałam, że mówienie o życiu prywatnym jest nieprofesjonalne, a teraz myślę, że wręcz przeciwnie – nieprofesjonalnie byłoby przemilczeć coś, co silnie wpływa na nas i naszą pracę. Ten wpływ jest wielowymiarowy – chciałabym, aby wybrzmiało, że to nie są tylko ograniczenia. Mimo że wiele doświadczeń w swoim życiu postrzegam jako wartościowe, to doświadczenie rodzicielstwa jest tym, które rozwinęło mnie najbardziej. To w tym okresie, chociaż wymagającym i związanym z wieloma wyrzeczeniami, zrobiłam największy progres w rozwoju osobistym, którego bezpośrednim efektem jest odkrycie zupełnie nowych ścieżek również w rozwoju zawodowym. Zachęcam więc, żeby być szczerym. Ja dzięki temu na obu ścieżkach współpracuję z ludźmi, z którymi dogadujemy się pod względem organizacji pracy. To aspekt, który obecnie jest bardzo ważny, nie tylko dla pracowników, ale i dla pracodawców. Niektóre firmy, zwłaszcza duże korporacje, oprócz rozmów merytorycznych, prowadzą osobne rozmowy o tzw. “culture fit”, czyli dopasowaniu kandydata do kultury i wartości firmy.
Skończyłaś kurs Data Scientist i co wydarzyło się dalej?
Kilka tygodni po zakończeniu kursu, zaczęłam rozglądać się za pierwszą pracą. Brałam udział w kilku rozmowach rekrutacyjnych, zarówno z dużymi korporacjami, jak i mniejszymi firmami. Niektórzy rekrutują szybko, inne firmy, zwłaszcza zagraniczne, mają rozbudowane procesy. Czasami miałam nawet 9 rozmów z różnymi osobami w ramach jednej aplikacji. To było dla mnie bardzo ciekawe doświadczenie, bo wcześniej nie brałam udziału w rozmowach rekrutacyjnych do komercyjnych projektów. Traktowałam to jako nowe doświadczenie i naukę. Patrzyłam, na czym jeszcze powinnam się skupić, jakie technologie są najczęściej stosowane i co jest pożądane przez osoby rekrutujące.
Nie zawęziłam poszukiwań do konkretnych ofert czy firm. Byłam otwarta na wszystkie propozycje. Uznałam, że nauczę się wiele i będę czerpać z każdego tematu oraz w każdych warunkach. Chociaż nie ukrywam, że moje wcześniejsze doświadczenia pracy w jednostkach naukowych w pewien sposób mnie ukierunkowały i zawsze bardziej uśmiechnę się do projektu, który ma w sobie pierwiastek badawczo-rozwojowy niż do typowo komercyjnego. Pierwszym projektem, przy którym pracowałam jako Data Scientist, był właśnie projekt o charakterze R&D, dotyczący dziedziny “Computer Vision”. Pracowałam w nim kilka miesięcy. Było to dla mnie bardzo ciekawe doświadczenie i sporo się nauczyłam. Na bazie tej współpracy dostałam propozycję dołączenia do innego startupu, tym razem w branży med-tech, w którym pracuję obecnie. Historia zatoczyła koło, bo projekt dotyczy diagnostyki obrazowej, a więc tematyki związanej z moim pierwszym wykształceniem – inżynierią biomedyczną. W międzyczasie dowiedziałam się, że grant, który składaliśmy na uczelni, dostał finansowanie. Nie wiedziałam, jak połączyć obie aktywności. Ale los trochę zdecydował za mnie. Okazało się, że w startupie, w którym obecnie pracuję, organizacja pracy będzie korzystna, jeśli moje zaangażowanie na początku nie będzie pełnoetatowe. Dzięki temu mogłam połączyć to z pracą na uczelni. Obecnie te dwa projekty nabierają tempa, a ja w tym partycypuję i staram się tak gospodarować zasobami, by wszystko ze sobą pogodzić.
Na czym polega Twoja praca jako Data Scientist?
Data Scientist to szerokie pojęcie i osoba na tym stanowisku w każdej firmie może zajmować się trochę czymś innym. Mówiąc ogólnie praca polega na zbieraniu i obróbce danych, ich eksploracyjnej analizie, czyli szukaniu w nich różnych zależności, a także trenowaniu modeli, które uczą się przewidywać jakąś wartość lub dokonywać klasyfikacji na podstawie przedstawionej im próbki danych. Data Scientist szuka w danych różnych odpowiedzi, ale przede wszystkim musi umieć postawić dobre pytania. To zawsze była dla mnie cenna umiejętność, którą starałam się szlifować także w pracy naukowej. Uważam, że jedno dobrze postawione pytanie jest warte więcej niż sto średniej jakości odpowiedzi. W mojej obecnej pracy przygotowuję dane do modeli wykorzystujących sztuczną inteligencję do wykrywania patologii ścięgna Achillesa na podstawie danych obrazowych z rezonansu magnetycznego. Analizując dane zwracam też uwagę na zależności, które mogłyby wskazywać na czynniki predestynujące do tego, że dany pacjent będzie rozwijał patologie ścięgna Achillesa. Docelowo rozwiązanie, nad którym pracujemy, ma wspierać radiologów w szybszej i bardziej zautomatyzowanej ocenie stanu ścięgna Achillesa, ze szczególnym uwzględnieniem zastosowania w medycynie sportowej.
Czy łącznie obu aktywności zawodowych jest dla Ciebie wyzwaniem?
Tak, to spore wyzwanie, zwłaszcza, że obie są angażujące. Łączenie tych dwóch aktywności jest możliwe dzięki elastyczności i zadaniowemu trybowi pracy, a także dzięki otwartości i przychylności wszystkich, z którymi współpracuję na obu ścieżkach. W startupowym projekcie nie mam sztywno określonych godzin, w których muszę wykonać konkretne zadania. Sporo zależy ode mnie. Niezbędna jest też samoorganizacja naszej rodziny. Jak się ma małe dzieci, to czasem wypadają nagłe sprawy, wymagające przełożenia pracy na inny dzień czy nadrobienia np. wieczorem lub podczas weekendu. Dzięki partnerskiemu rozłożeniu obowiązków domowych i opieki nad dziećmi wraz z moim mężem, na razie udaje mi się wszystko spinać. Dzieci są zaopiekowane, a żaden z zawodowych aspektów również nie cierpi. Jestem wdzięczna, że możemy z mężem pracować elastycznie i że udaje nam się wszystko godzić. Mamy też popołudniami wsparcie w rodzinie, co czasem ratuje nam życie, a w standardowych godzinach pracy organizujemy się tak, by korzystać z własnych zasobów. Nie konkurujemy o to, czyja praca jest ważniejsza. Jeśli dzieci chorują, czy z innego powodu zostają w ciągu tygodnia w domu, to opiekuje się nimi ta osoba, która akurat może sobie na to pozwolić. Potem sztafeta się zmienia i ten, kto potrzebuje, nadrabia zaległości w pracy.
Poza aspektem czysto organizacyjnym, jest to też dla mnie wyzwanie emocjonalne. Mam świadomość wyjątkowości tego okresu w rozwoju dziewczynek i pomimo powrotu do aktywności zawodowej w dość wymagającej dla mnie formie i wizji różnych ścieżek rozwoju, to bardzo zależy mi, żeby nie zgubić po drodze tego, co jest najważniejsze tu i teraz i już się nie powtórzy. Dla nas priorytetem jest i zawsze będzie budowanie dobrej, bezpiecznej relacji z dziećmi. A więzi w rodzinie tworzy się poprzez wspólne spędzanie czasu i nie ma od tego drogi na skróty. Dziś już wiemy, nie tylko z obserwacji, ale też z wielu badań neurobiologicznych oraz z teorii więzi, że to, co się wydarzy się w pierwszych latach życia dziecka, ma ogromny wpływ na całą resztę i jest podstawą do dalszego harmonijnego rozwoju. Chcielibyśmy, żeby ta podstawa była dla naszych dzieci stabilna i żeby na tym mogły budować, doświadczać i tworzyć swoją własną historię. Wiem, że aby tak było, one potrzebują przede wszystkim nas jako dostępnych emocjonalnie, nierozproszonych bodźcami zewnętrznymi rodziców, czasu spędzonego razem i naszej obecności oraz uwagi. I to właśnie teraz, a nie “kiedyś”. To bywa trudne, kiedy sporo się dzieje na polu zawodowym, zwłaszcza jeśli praca jest angażująca i ciekawa. Ale to jest pryzmat, przez który patrzę na swoją dalszą drogę zawodową i trochę podświadomie, a trochę celowo, dobieram sobie takie aktywności, które będą z tą wizją kompatybilne. To ma oczywiście swoją cenę, dynamika rozwoju kariery zawodowej jest może inna, gdy priorytetyzuje się rodzinę wysoko, ale czy gorsza? Wcale tak nie sądzę. Mimo że miałam w ostatnich latach chwile zwątpienia, to z perspektywy czasu widzę, że wszystko układa się dokładnie tak, jak miało się ułożyć. Z ciekawością czekam na to, co będzie dalej. Pogodzenie wszystkiego, co bym chciała zrobić, z tym, co zrobić mogę, jest dla mnie wciąż największym wyzwaniem, ale czym by było nasze życie bez wyzwań? ;)
Czy masz jakąś radę dla osób, które stoją przed przebranżowieniem do IT?
Radziłabym, żeby rozmowy kwalifikacyjne traktować jak szansę na zdobycie nowego doświadczenia i szukać roli, która nam odpowiada i z której będziemy czerpać satysfakcję. Iść za tym, co nas interesuje i co sprawia radość, bo bez tego nawet najlepsze stanowisko nie da poczucia spełnienia. IT jest teraz bardzo różnorodne i część ról nie jest nawet związana bezpośrednio z kodowaniem. Wiele osób może tutaj znaleźć swoje miejsce.
Zachęcam też, żeby nie ustalać sobie sztywnych ram, jakich ofert szukamy, a jakich nie. Warto aplikować w różne miejsca. Doradzałabym też szukać takich firm i pracodawców, z którymi będziemy dogadywać się pod względem wartości i organizacji pracy.
A wszystkim mamom, które być może stoją przed takim dylematem, czy wchodzić w daną branżę albo wracają po przerwie na rynek pracy, chciałabym dobrze życzyć i powiedzieć, by wierzyły w siebie i nie umniejszały swojej wartości z powodu przerw związanych z rodzicielstwem. To są być może przerwy w aktywności zawodowej, ale nie w pracy jako takiej, a na pewno nie w pracy nad sobą. Ten czas, który nadal bywa jeszcze postrzegany jako “luka w CV”, jest ważny i wartościowy oraz kształtuje unikalny zestaw kompetencji, być może nawet lepiej niż niejedno korporacyjne szkolenie ;)
Jak z perspektywy czasu oceniasz decyzję o wejściu do IT i rozpoczęciu pracy jako Data Scientist?
Pozytywnie! To zabawne, ale naturę analityka miałam od zawsze i przez całe lata myślałam, że nadmierne analizowanie jest moją największą wadą. Zazwyczaj długo zastanawiałam się nad każdą decyzją i rozważałam różne scenariusze, starając się dobrać najlepsze rozwiązania. To zajmuje czas, ale kiedy już podejmowałam decyzję, to najczęściej dokładnie wiedziałam, dlaczego taką a nie inną. Okazuje się, że w tym zawodzie to całkiem pożądane cechy i wcale nie trzeba z nimi walczyć ;) Korzystam więc z tego analitycznego usposobienia i sposobu myślenia, który jest dla mnie naturalny. Natomiast naturalna nie była dla mnie praca z kodem. Mimo że miałam do czynienia z programowaniem już wiele lat temu, to zawsze podchodziłam do tego jak do jeża i nawet nie próbowałam wyobrażać sobie siebie w IT. Przełom nastąpił kilka lat temu, kiedy zaczęłam poznawać języki i technologie, z którymi jest mi bardziej po drodze, a także inny, warsztatowy sposób nauki, zupełnie odmienny od tego, z jakim miałam wcześniej do czynienia. Jeszcze 10 lat temu nie przypuszczałabym, że praca z kodem może sprawić mi przyjemność. Czasem warto dać czemuś drugą szansę ;)
Wejście do IT w roli Data Scientista otworzyło mi drzwi do świata, w którym widzę dla siebie miejsce, a perspektywy rozwoju w różnych kierunkach są bardzo szerokie. Ten pomysł przyszedł do mnie w bardzo odpowiednim momencie, wcześniej nie miałabym przestrzeni, by go zrealizować. Byłam pochłonięta doktoratem i macierzyństwem i wierzę, że wszystko nieprzypadkowo tak właśnie się potoczyło. Podoba mi się miejsce, w którym teraz jestem. Sama jestem ciekawa, co wyniknie z tej fuzji pracy naukowej i Data Science. Mam kilka pomysłów i którykolwiek nie zwycięży, to wiem, że nudno nie będzie! Czekam na to tak, jak czeka się na kolejny rozdział we wciągającej książce.
Więcej inspirujących historii naszych absolwentów, którzy przebranżowili się i rozpoczęli pracę w branży IT, znajdziesz na naszym blogu.